Szarych, burych, zaniedbanych. Szczególnie o tej
porze roku, kiedy wszystko wydaje się przytłaczające, nieciekawe i jakieś takie
brudne. Tylko nadal zielone drzewa dodają otuchy, może nie wszystko jeszcze
usnęło.. Idąc dobrze znaną mi drogą, czuje jak wszechobecne, mokre od deszczu
liście prześlizgują się pod podeszwami. Słońce chowa się już przede mną,
jedynie kilka promieni ukradkiem przekrada się w koronach drzew. A ja studiuje
każdy szczegół mojego miejsca. Każde drzewo, dziurę w chodniku, kolejną mijającą
mnie twarz bez wyrazu, mrugającą jarzeniówkę ulicznej lampy i niczym nie
wyróżniający się budynek za budynkiem. Wszystko jest tu właśnie pospolite,
nijakie, powiedziałabym, że standardowe dla takiego miasta jak to. Dla miasta,
które choć przez lata wojenne prężnie się rozwijało, swoje lata świetności ma
już dawno za sobą, a po tamtych czasach zostawiło po sobie tylko kilka pomników
historii – pięknych okazów przedwojennej architektury, zapomnianych,
zaniedbanych, popadających w ruinę jak dawna fabryka prochu znana niegdyś na
cały kraj . Teraz wszystko przytłacza szarością. Idę dalej. Mijam miejsce w
którym kiedyś stał młyn, dający początek historii Pionek. Teraz widać jedynie
gołą ziemię. Jakby historia chciała sama o sobie zapomnieć.. Ale ja pamiętam,
wszystkie razem i każdą z osobna. Swoje własne historie. Pierwszą jazdę na
rowerze o na tej górce, nieśmiało wyłaniającej się zza rogu. Symbol walki,
podnoszenie się po kolejnym upadku by móc znowu spróbować, aż do skutku. A to już moja ulica – Zwycięstwa. Ulica
tych wszystkich małych wygranych w podchody i wojnę z braćmi pomiędzy dwoma
dębami na placu przed moim domem. Dębami, od których niegdyś wywodziła się dawna
nazwa mojej ulicy – Dębiny. Miejsce długich spacerów z dziadkiem, zbierania
kasztanów i gry w kapsle. Moje pierwsze boisko. Miejsce pierwszych przyjaźni i
rozczarowań. Pierwszego pocałunku. Miejsce pełne wspomnień. M o j e m i e j s c e.
Niekoniecznie z wyboru, ale w pełni moje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz