niedziela, 28 maja 2017

„Jasna gwiazdo, o, gdybym mógł tak nieprzerwanie…”

            Prowincja dziewiętnastowiecznej Anglii. Historia angielskiego poety Johna Keatsa i jego pierwszej,  jedynej miłości – Fanny Brawne. Ona jest rezolutną, inteligentną kobietą cieszącą się powodzeniem wśród kawalerów. Zafascynowana modą, szyje oryginalne i piękne stroje. On młody, nieśmiały, niedoceniany poeta, z oddaniem opiekuje się chorym bratem. Zaczyna udzielać dziewczynie lekcji… poezji. Stopniowo jesteśmy świadkami wpływania na siebie obu tych postaci. Obserwujmy wzajemną fascynację.


            Jane Campion – nowozelandzka reżyserka, wyprowadza jednak na wyżyny, tę banalną, jak wydawać by się mogło, historię miłosną, tworząc jeden z najlepszych filmów w swojej karierze. „Jaśniejsza od gwiazd” to obraz wysmakowany, niezwykle subtelny i eteryczny. Imponuje odwagą, prostotą i szczerością.


Niewątpliwą zaletą „Jaśniejszej od gwiazd” są przepiękne zdjęcia Greiga Frasera, które znakomicie oddają klimat epoki, zachwycając soczystością barw. Kamera celebruje krajobraz Hampstead, podziwia wnętrza i kostiumy.  Montaż polega w tym obrazie na poetyckim przechodzeniu pomiędzy kadrami, pozwala na refleksyjne rozkoszowanie się bogactwem plenerów, celebrować piękno chwili. Przykładem takiej sceny jest sam początek filmu, w którym widzimy Fanny szyjącą suknie, gdy słychać dźwięk igły przebijającej materiał. Symbolizuje to żmudny proces wykuwania piękna. Film także będzie tkany powoli, starannie, liczyć się będzie dopiero efekt końcowy. Zaś scena, kiedy wiersz jest recytowany przez dwójkę głównych bohaterów, przypomina nam, że poezja jest dla ludzi – to pełnowymiarowy sposób na wyrażanie swoich uczuć i emocji. Częsta obecność poezji w filmie powoduje, że wiersz staje się zupełnie naturalnym sposobem na prowadzenie rozmowy. Jednak Charles Brown, przyjaciel Keatsa choć także jest poetą, mówi wprost, nie ubierając słów w kurtuazję. Na tle nieco bladych postaci kochanków wydaje się jedyną sylwetką z krwi i kości. Jest okrutny, ale dzięki temu w pewien sposób prawdziwszy. Stanowi on dopełnienie miłosnego trójkąta – walczy z Fanny o względy Keatsa, a ostatecznie to właśnie świat przez niego prezentowany zwycięży. Ben Whishaw w roli Keatsa jest całkowicie bezbarwny, nie ma w nim czaru, magnetyzmu. Abbie Cornish wcielająca się w postać Fanny jest zdecydowanie bardziej interesująca. Widz nie wie jednak, co takiego bohaterka dostrzega w poecie. Z czasem obserwujemy jej metamorfozę, zwłaszcza pod koniec filmu. Fanny to dziewczyna bystra, utalentowana i potrafiąca tłumić swoje uczucia – tak też na medal zagrała ją Cornish, jej powściągliwość, momenty wahania i wzruszenia.



„Jaśniejsza od gwiazd” pozostawia jednak dziwne uczucie zmęczenia. Wymaga cierpliwości. Myślę, że tym samym Campion naśladuje angielską poezję romantyczną, która była raczej popisem wirtuozerii językowej niż zupełnie nową jakością. Mimo to błyszczy, jest niczym filmowy wiersz. Poprzez subtelne kadry, mówi o tym co nieuchwytne – pięknie, miłości, śmierci. I jest prawdziwie romantyczny.

 „Nie — raczej nieprzerwanie jak ty i niezmiennie
Trwać jak teraz (…)
I żyć tak wiecznie — albo zapaść w wieczność śmierci.”

– John Keats, Jasna Gwiazdo, tłum. S. Barańczak

środa, 10 maja 2017

Urizen stwarzający świat

Słów kilka o obrazie, który mnie zaintrygował.



Twórczość Williama  Blake’a nie jest łatwa do zaklasyfikowania. Współcześni mu artyści,  tj. John Constable i Wiliam Turner są typowymi przedstawicielami epoki romantyzmu. W ich twórczości uderza wielka wrażliwość na piękno natury, i to natury własnego kraju. Twórczość Blake’a w większym stopniu opiera się  na działaniu wyobraźni niż obserwacji natury. Doznawał licznych objawień religijnych, co odzwierciedlało się w jego dziełach malarskich i pisarskich (był również poetą). Większość jego prac powstała pod wpływem głęboko przeżytych dzieł pisarskich - „Boskiej komedii” Dantego, Biblii czy poezji Wergiliusza. Blake stworzył własną mitologię wg. której Urizen jest utożsamiany z Bogiem – prawodawcą, superego i symbolizuje Rozum. Co ciekawe, piekło nie było dla Blake’a miejscem wiecznej kaźni, lecz źródłem niczym niepohamowanej energii. Dobro i Zło uściślał Blake jako dwa przeciwieństwa, niezbędne dla ludzkiej egzystencji. „Dobro to bierność posłuszna Rozumowi, Zło to aktywność wyrastająca z Energii”.

Pod wpływem takich przemyśleń oraz licznych wizji, jakich doświadczał, w 1794r powstał obraz  pt. „Stworzenie Świata” (lub inaczej „Urizen stwarzający świat”).

W centralnej części obrazu znajduje się muskularna postać o ciele młodego mężczyzny i twarzy starca. Znając biblię domyślamy się, że może być to Bóg stwarzający świat. Energia, w postaci świetlistego kręgu, jaka emanuje z postaci, przedstawiona przy pomocy ciepłych barw (żółcie, pomarańcze, brązy) rozświetla i przenika ciemności i kontrastuje z czernią, która panuje dookoła, a która uosabia pustkę, chaos i ciemność, panującą przed stworzeniem świata. Postać w śmiałym skrócie perspektywicznym została zapożyczona ze sztuki manierystycznej (XVI w). Symboliczny cyrkiel (często przedstawiany w dziełach Blak’a) wywodzi się ze średniowiecznych  wizerunków Boga jako Architekta Wszechświata.

Na obrazie znajdują się greckie znaki – alfa (α) – oznaczająca początek, ukryta w konturach cyrkla, oraz omega (Ω) – oznaczająca koniec, na wspomnianym już rozświetlonym okręgu. Blake był rytownikiem, w jego dziełach rysunek dominuje nad barwą. Urizen stwarzający świat to grafika wykonana w techniką trawienia reliefowego oraz akwarelą i piórkiem. Kompozycja otwarta.

Kluczem do zrozumienia dzieła są poglądy artysty. Był orędownikiem wolności polityczno-społecznej oraz przeciwnikiem dogmatów religijnych, doktrynerstwa, wątpliwych wartości moralnych — ta postawa przekształcała się często w anarchizm, destrukcję i negację wszelkich wartości cywilizacyjnych. Blake akcentował nadrzędną ważność świata duchowego oraz obecność pierwiastka boskiego w człowieku. Wierzył, że szczęście i prawdę ostateczną można osiągnąć przez wyobraźnię, wolność i postrzeganie pozazmysłowe. Świat rzeczywisty był według Blake’a  przeszkodą osłabiającą, wręcz uśmiercającą, wyobraźnię. Dość wyraźnie przeciwstawiał też sztukę nauce podkreślając, że „Sztuka jest Drzewem Żywota, Nauka jest Drzewem Śmierci”.
  
W świadomości Blake'a stworzenie świata, rozdzielające początkową jedność świata, majestatyczny bezruchu, było niepełne i opierało się jedynie na rozumie. Fizyka, matematyka, astronomia i wszystkie atrybuty towarzyszące naukom ścisłym budziły w artyście niechęć. Cyrkiel traktował jak zbrodniczy instrument. Sam stwórca, Urizen, (wg. „The Book of Urizen”- twórca restrykcyjnych praw moralnych, reprezentant władzy) symbolizuje potęgę rozumu, którą Blake uważał za  niszczycielską ze względu na to, że tłumi wizję i natchnienie.

Widzimy, że jego Bóg ogranicza przestrzeń i wyobraźnię, nie ustanawia porządku, sam podlega ograniczeniom – tkwi zamknięty wewnątrz tarczy słonecznej. Blake za największe dobro i najwyższe szczęście uznawał świat wolnej wyobraźni oraz niczym nie poskromionego ducha. Wyraz takiego stanu umysłu odnajdziemy w rozwianej brodzie i włosach starca , Boga o młodzieńczym ciele. Nie musi on pozostawać w samemu sobie z góry narzuconym więzieniu, może oddalić się z niepokojącego pola czerwieni w czarną otchłań, obszar niezbadany, gdzie dopiero rozpocznie się akt stworzenia świata.

Blake bał się wizji świata stworzonego przez Boga Zegarmistrza, Genialnego Architekta, przez Rozum tak doskonały, że aż demoniczny. Taki jest właśnie Urizen stwarzający świat na jego obrazie.

b i b l i o g r a f i a 
{"Księga Urizena" William Blake
{britishmuseum.org
{wikipedia.org

poniedziałek, 8 maja 2017

Lombard złudzeń

Nietuzinkowy, utalentowany, buntowniczy - taki wyrobiłam sobie obraz Marka Hłaski jako pisarza po lekturze jego opowiadań.

Opowiadań, które hipnotyzują już od pierwszych stron i czuje się w nich dokładnie to, jakim człowiekiem był ich autor. Marek Hłasko bezkompromisowo obnaża ludzką naturę i jej niedoskonałości. Bezradność, zagubienie, pesymizm, egoizm. Wszystko to w brutalny sposób skontrastowane z czystością, niewinnością i idealizmem charakteryzującym młodość.

„Ludzie samotni są także potrzebni, aby inni rozumieli, jak straszną rzeczą jest samotność”. – Marek Hłasko

Dużo potem myślałam nad samotnością. O ludziach, którzy wiedzą czego nie chcą, ale nie wiedzą czego chcą. W skutek czego wracają do domu, w którym nikt nie czeka, nie pyta jak minął dzień, nie wstawia wody na herbatę. Niby nic, ale jest mi ich żal, bo uświadamiają sobie ten brak, dopiero w momencie, kiedy zostają sami. Doszłam do wniosku, że człowiek nie jest stworzony do samotności. Potrzebujemy kogoś, kto potrzyma za rękę, wesprze, rozbawi, zrozumie. Będzie, kiedy wszystko inne się rozmyje. Myślałam też nad tym, dlaczego mam taki punkt widzenia. Ale chyba tak już jest – urodziliśmy i wychowaliśmy się w kulturze mocno romantycznej. Wierzymy w na dobre i na złe i w dopóki śmierć nas nie rozłączy. Może to za bardzo idealistyczne. Ale chyba każdy ma jakieś swoje utopie.

"Chciałbym kiedyś napisać coś.
- Książkę?
- Tak, książkę.
- O miłości?
Roześmiał się nagle i zmarszczki wokół jego oczu stały się białe.

- O, nie - powiedział. - Napisać cokolwiek o tym to ośmieszyć się. Cała literatura o miłości to, jak dotąd, tylko wspaniałe gówno. Cóż to ma wspólnego z miłością. Boże mój drogi. Chciałbym cokolwiek przeczytać o sobie i o swoich uczuciach, kiedy leżę dwudziestą noc bez snu i patrzę w sufit. Wszystko, co na ten temat napisano, jest mdłe jak miedź przy słońcu."

Buszujący w zbożu

Szczerze mówiąc, chyba nie natrafiłam jeszcze na książkę, która całkowicie zmieniłaby mój punkt widzenia, zrewolucjonizowała moje życie, czy nagle otworzyła mi oczy na rzeczywistość pod niedostrzegalnym wcześniej kątem. Zdecydowanie nie. Jednak jest kilka tytułów które uważam za bardzo wartościowe, które wpłynęły z lekka na mój odbiór świata, ludzi i relacji międzyludzkich.


Najważniejszy z nich to „Buszujący w zbożu” J.D. Salingera. Po raz pierwszy zetknęłam się z tą pozycją, przygotowując się do olimpiady z języka polskiego. I jest w niej coś, co daje mi się zatracać, za każdym razem kiedy do niej powracam, potrafi dogłębnie zawładnąć  myślami, jeszcze na długo po przewróceniu ostatniej kartki.


Myślę, że w pewien sposób utożsamiam się z Holdenem, choć tak wiele nas różni. Coś jednak działa na mnie jak magnes. Może to jego niezwykła bezpośredniość, może lekkość z jaką mówi o sprawach zdecydowanie ciężkiego kalibru, może jego prawdziwość i autentyczność w  pełnym kłamstwa i rozczarowań świecie? Całe to ścieranie się ideałów z rzeczywistością, nieudolne próby znalezienia swojej roli w świecie, sprawiają że stajesz się Holdenem. Jesteś buszującym w zbożu. Szukasz swojego miejsca tu i teraz.



Mnie „Buszujący” dał coś, czego nie znalazłam nigdzie indziej – poczucie pewnego rodzaju bezpieczeństwa i ulgi, że w poszukaniu prawdziwego „ja” tak naprawdę nie jest ważny sam wynik, bo jego możemy nie odkryć, lecz cała ta droga, którą przebędziemy, wszystkie te doświadczenia o które staniemy się bogatsi. Rozwiał też wszelkie obawy, czy warto w ogóle w tą drogę wyruszać. Dzięki temu nabrałam pewności, że aby zrozumieć, musimy sami do tego dojść, jakkolwiek żmudne, nużące czy też trudne by to było. Myślę, że każdy ma swoją własną drogę i sposób na jej pokonanie. Tylko trzeba trochę „pobuszować”.


Źródło grafik: www.entertheroom.pl