poniedziałek, 5 czerwca 2017

K R Ó L

„– Chcę być królem tego miasta – odpowiedział wolno, po namyśle, oddzielając starannie każde słowo. – I będę królem tego miasta”.
{FRAGMENT POWIEŚCI}


            Burzliwe lata trzydzieste XX wieku. Dwie Warszawy, niczym dwa osobne światy, okazujące sobie obojętność, niekiedy pałające nienawiścią. Szantaże, zwroty akcji, romanse i gwałty. Codzienne życie pięknego żydowskiego boksera i gangstera Jakuba Szapiry,  zupełnie niepięknego mafiosa Kuma Kaplicy i młodego żydowskiego chłopca Mojżesza Bernsztajna. A to zaledwie powierzchnia nowej powieści Szczepana Twardocha.

            Czterdzieści lat później, w Tel Awiwie (czy na pewno?), emerytowany żołnierz Mosze Inbar pochyla się nad maszyną do pisania, by powrócić do wieczoru, w którym po raz pierwszy ujrzał na ringu zuchwałego i niezmiernie pewnego siebie boksera. Lektura przenosi czytelnika do roku 1937, ostatnich przedwojennych chwil II Rzeczypospolitej, z której Twardoch wywleka  wszystko to, co najbardziej brudne i unurzane w złu. W sumie – czy naprawdę w złu? Może to tylko brutalnie ponura rzeczywistość? Autor nie pozostawia żadnej nadziei. Szapiro, Kaplica, Bernsztajn, Śmigły-Rydz, pułkownik Koc, Ryfka Kij, Sławoj-Składkowski, Piasecki… Słabi, odarci z nadziei i marzeń, zagubieni, złamani, podli, zawzięci. Wszyscy siebie warci i wszystkich pochłania świat Twardocha, królowanie trwa zaledwie chwilę, a każdego króla czeka marny koniec. Nie ma strony dobrej, tej, która ma rację, która walczy o sprawę słuszną. Zresztą pojęcie „słusznej sprawy” nie istnieje.

            W Królu nad miastem krąży kaszalot, łypa płonącym wzrokiem i pojawia się wszędzie tam, gdzie króluje zło. Nazwanie go fatum to czysty banał. Kaszalot nosi imię Litani. Zdaje się być odwróceniem opowieści o biblijnym wielorybie, który pochłania Jonasza i wypluwa go po trzech dniach i trzech nocach, aby ten ocalił Niniwę przed gniewem bożym. Litani natomiast pochłania, mieli i nie pozostawia nic.

„Król” jest powieścią wyjątkową, bardzo dopracowaną i dojrzałą. Na uwagę na pewno zasługuje język - barwny, soczysty, idealnie wpasowujący się w opisywane środowisko. Narrator Twardocha osiągnął wyższy poziom, sposób w jaki autor rozwija akcję i wszystkie triki, które stosuje sprawiają, że czytelnik jest wchłaniany, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy przez fabułę czy przez ogromnego, latającego kaszalota…



niedziela, 28 maja 2017

„Jasna gwiazdo, o, gdybym mógł tak nieprzerwanie…”

            Prowincja dziewiętnastowiecznej Anglii. Historia angielskiego poety Johna Keatsa i jego pierwszej,  jedynej miłości – Fanny Brawne. Ona jest rezolutną, inteligentną kobietą cieszącą się powodzeniem wśród kawalerów. Zafascynowana modą, szyje oryginalne i piękne stroje. On młody, nieśmiały, niedoceniany poeta, z oddaniem opiekuje się chorym bratem. Zaczyna udzielać dziewczynie lekcji… poezji. Stopniowo jesteśmy świadkami wpływania na siebie obu tych postaci. Obserwujmy wzajemną fascynację.


            Jane Campion – nowozelandzka reżyserka, wyprowadza jednak na wyżyny, tę banalną, jak wydawać by się mogło, historię miłosną, tworząc jeden z najlepszych filmów w swojej karierze. „Jaśniejsza od gwiazd” to obraz wysmakowany, niezwykle subtelny i eteryczny. Imponuje odwagą, prostotą i szczerością.


Niewątpliwą zaletą „Jaśniejszej od gwiazd” są przepiękne zdjęcia Greiga Frasera, które znakomicie oddają klimat epoki, zachwycając soczystością barw. Kamera celebruje krajobraz Hampstead, podziwia wnętrza i kostiumy.  Montaż polega w tym obrazie na poetyckim przechodzeniu pomiędzy kadrami, pozwala na refleksyjne rozkoszowanie się bogactwem plenerów, celebrować piękno chwili. Przykładem takiej sceny jest sam początek filmu, w którym widzimy Fanny szyjącą suknie, gdy słychać dźwięk igły przebijającej materiał. Symbolizuje to żmudny proces wykuwania piękna. Film także będzie tkany powoli, starannie, liczyć się będzie dopiero efekt końcowy. Zaś scena, kiedy wiersz jest recytowany przez dwójkę głównych bohaterów, przypomina nam, że poezja jest dla ludzi – to pełnowymiarowy sposób na wyrażanie swoich uczuć i emocji. Częsta obecność poezji w filmie powoduje, że wiersz staje się zupełnie naturalnym sposobem na prowadzenie rozmowy. Jednak Charles Brown, przyjaciel Keatsa choć także jest poetą, mówi wprost, nie ubierając słów w kurtuazję. Na tle nieco bladych postaci kochanków wydaje się jedyną sylwetką z krwi i kości. Jest okrutny, ale dzięki temu w pewien sposób prawdziwszy. Stanowi on dopełnienie miłosnego trójkąta – walczy z Fanny o względy Keatsa, a ostatecznie to właśnie świat przez niego prezentowany zwycięży. Ben Whishaw w roli Keatsa jest całkowicie bezbarwny, nie ma w nim czaru, magnetyzmu. Abbie Cornish wcielająca się w postać Fanny jest zdecydowanie bardziej interesująca. Widz nie wie jednak, co takiego bohaterka dostrzega w poecie. Z czasem obserwujemy jej metamorfozę, zwłaszcza pod koniec filmu. Fanny to dziewczyna bystra, utalentowana i potrafiąca tłumić swoje uczucia – tak też na medal zagrała ją Cornish, jej powściągliwość, momenty wahania i wzruszenia.



„Jaśniejsza od gwiazd” pozostawia jednak dziwne uczucie zmęczenia. Wymaga cierpliwości. Myślę, że tym samym Campion naśladuje angielską poezję romantyczną, która była raczej popisem wirtuozerii językowej niż zupełnie nową jakością. Mimo to błyszczy, jest niczym filmowy wiersz. Poprzez subtelne kadry, mówi o tym co nieuchwytne – pięknie, miłości, śmierci. I jest prawdziwie romantyczny.

 „Nie — raczej nieprzerwanie jak ty i niezmiennie
Trwać jak teraz (…)
I żyć tak wiecznie — albo zapaść w wieczność śmierci.”

– John Keats, Jasna Gwiazdo, tłum. S. Barańczak

środa, 10 maja 2017

Urizen stwarzający świat

Słów kilka o obrazie, który mnie zaintrygował.



Twórczość Williama  Blake’a nie jest łatwa do zaklasyfikowania. Współcześni mu artyści,  tj. John Constable i Wiliam Turner są typowymi przedstawicielami epoki romantyzmu. W ich twórczości uderza wielka wrażliwość na piękno natury, i to natury własnego kraju. Twórczość Blake’a w większym stopniu opiera się  na działaniu wyobraźni niż obserwacji natury. Doznawał licznych objawień religijnych, co odzwierciedlało się w jego dziełach malarskich i pisarskich (był również poetą). Większość jego prac powstała pod wpływem głęboko przeżytych dzieł pisarskich - „Boskiej komedii” Dantego, Biblii czy poezji Wergiliusza. Blake stworzył własną mitologię wg. której Urizen jest utożsamiany z Bogiem – prawodawcą, superego i symbolizuje Rozum. Co ciekawe, piekło nie było dla Blake’a miejscem wiecznej kaźni, lecz źródłem niczym niepohamowanej energii. Dobro i Zło uściślał Blake jako dwa przeciwieństwa, niezbędne dla ludzkiej egzystencji. „Dobro to bierność posłuszna Rozumowi, Zło to aktywność wyrastająca z Energii”.

Pod wpływem takich przemyśleń oraz licznych wizji, jakich doświadczał, w 1794r powstał obraz  pt. „Stworzenie Świata” (lub inaczej „Urizen stwarzający świat”).

W centralnej części obrazu znajduje się muskularna postać o ciele młodego mężczyzny i twarzy starca. Znając biblię domyślamy się, że może być to Bóg stwarzający świat. Energia, w postaci świetlistego kręgu, jaka emanuje z postaci, przedstawiona przy pomocy ciepłych barw (żółcie, pomarańcze, brązy) rozświetla i przenika ciemności i kontrastuje z czernią, która panuje dookoła, a która uosabia pustkę, chaos i ciemność, panującą przed stworzeniem świata. Postać w śmiałym skrócie perspektywicznym została zapożyczona ze sztuki manierystycznej (XVI w). Symboliczny cyrkiel (często przedstawiany w dziełach Blak’a) wywodzi się ze średniowiecznych  wizerunków Boga jako Architekta Wszechświata.

Na obrazie znajdują się greckie znaki – alfa (α) – oznaczająca początek, ukryta w konturach cyrkla, oraz omega (Ω) – oznaczająca koniec, na wspomnianym już rozświetlonym okręgu. Blake był rytownikiem, w jego dziełach rysunek dominuje nad barwą. Urizen stwarzający świat to grafika wykonana w techniką trawienia reliefowego oraz akwarelą i piórkiem. Kompozycja otwarta.

Kluczem do zrozumienia dzieła są poglądy artysty. Był orędownikiem wolności polityczno-społecznej oraz przeciwnikiem dogmatów religijnych, doktrynerstwa, wątpliwych wartości moralnych — ta postawa przekształcała się często w anarchizm, destrukcję i negację wszelkich wartości cywilizacyjnych. Blake akcentował nadrzędną ważność świata duchowego oraz obecność pierwiastka boskiego w człowieku. Wierzył, że szczęście i prawdę ostateczną można osiągnąć przez wyobraźnię, wolność i postrzeganie pozazmysłowe. Świat rzeczywisty był według Blake’a  przeszkodą osłabiającą, wręcz uśmiercającą, wyobraźnię. Dość wyraźnie przeciwstawiał też sztukę nauce podkreślając, że „Sztuka jest Drzewem Żywota, Nauka jest Drzewem Śmierci”.
  
W świadomości Blake'a stworzenie świata, rozdzielające początkową jedność świata, majestatyczny bezruchu, było niepełne i opierało się jedynie na rozumie. Fizyka, matematyka, astronomia i wszystkie atrybuty towarzyszące naukom ścisłym budziły w artyście niechęć. Cyrkiel traktował jak zbrodniczy instrument. Sam stwórca, Urizen, (wg. „The Book of Urizen”- twórca restrykcyjnych praw moralnych, reprezentant władzy) symbolizuje potęgę rozumu, którą Blake uważał za  niszczycielską ze względu na to, że tłumi wizję i natchnienie.

Widzimy, że jego Bóg ogranicza przestrzeń i wyobraźnię, nie ustanawia porządku, sam podlega ograniczeniom – tkwi zamknięty wewnątrz tarczy słonecznej. Blake za największe dobro i najwyższe szczęście uznawał świat wolnej wyobraźni oraz niczym nie poskromionego ducha. Wyraz takiego stanu umysłu odnajdziemy w rozwianej brodzie i włosach starca , Boga o młodzieńczym ciele. Nie musi on pozostawać w samemu sobie z góry narzuconym więzieniu, może oddalić się z niepokojącego pola czerwieni w czarną otchłań, obszar niezbadany, gdzie dopiero rozpocznie się akt stworzenia świata.

Blake bał się wizji świata stworzonego przez Boga Zegarmistrza, Genialnego Architekta, przez Rozum tak doskonały, że aż demoniczny. Taki jest właśnie Urizen stwarzający świat na jego obrazie.

b i b l i o g r a f i a 
{"Księga Urizena" William Blake
{britishmuseum.org
{wikipedia.org

poniedziałek, 8 maja 2017

Lombard złudzeń

Nietuzinkowy, utalentowany, buntowniczy - taki wyrobiłam sobie obraz Marka Hłaski jako pisarza po lekturze jego opowiadań.

Opowiadań, które hipnotyzują już od pierwszych stron i czuje się w nich dokładnie to, jakim człowiekiem był ich autor. Marek Hłasko bezkompromisowo obnaża ludzką naturę i jej niedoskonałości. Bezradność, zagubienie, pesymizm, egoizm. Wszystko to w brutalny sposób skontrastowane z czystością, niewinnością i idealizmem charakteryzującym młodość.

„Ludzie samotni są także potrzebni, aby inni rozumieli, jak straszną rzeczą jest samotność”. – Marek Hłasko

Dużo potem myślałam nad samotnością. O ludziach, którzy wiedzą czego nie chcą, ale nie wiedzą czego chcą. W skutek czego wracają do domu, w którym nikt nie czeka, nie pyta jak minął dzień, nie wstawia wody na herbatę. Niby nic, ale jest mi ich żal, bo uświadamiają sobie ten brak, dopiero w momencie, kiedy zostają sami. Doszłam do wniosku, że człowiek nie jest stworzony do samotności. Potrzebujemy kogoś, kto potrzyma za rękę, wesprze, rozbawi, zrozumie. Będzie, kiedy wszystko inne się rozmyje. Myślałam też nad tym, dlaczego mam taki punkt widzenia. Ale chyba tak już jest – urodziliśmy i wychowaliśmy się w kulturze mocno romantycznej. Wierzymy w na dobre i na złe i w dopóki śmierć nas nie rozłączy. Może to za bardzo idealistyczne. Ale chyba każdy ma jakieś swoje utopie.

"Chciałbym kiedyś napisać coś.
- Książkę?
- Tak, książkę.
- O miłości?
Roześmiał się nagle i zmarszczki wokół jego oczu stały się białe.

- O, nie - powiedział. - Napisać cokolwiek o tym to ośmieszyć się. Cała literatura o miłości to, jak dotąd, tylko wspaniałe gówno. Cóż to ma wspólnego z miłością. Boże mój drogi. Chciałbym cokolwiek przeczytać o sobie i o swoich uczuciach, kiedy leżę dwudziestą noc bez snu i patrzę w sufit. Wszystko, co na ten temat napisano, jest mdłe jak miedź przy słońcu."

Buszujący w zbożu

Szczerze mówiąc, chyba nie natrafiłam jeszcze na książkę, która całkowicie zmieniłaby mój punkt widzenia, zrewolucjonizowała moje życie, czy nagle otworzyła mi oczy na rzeczywistość pod niedostrzegalnym wcześniej kątem. Zdecydowanie nie. Jednak jest kilka tytułów które uważam za bardzo wartościowe, które wpłynęły z lekka na mój odbiór świata, ludzi i relacji międzyludzkich.


Najważniejszy z nich to „Buszujący w zbożu” J.D. Salingera. Po raz pierwszy zetknęłam się z tą pozycją, przygotowując się do olimpiady z języka polskiego. I jest w niej coś, co daje mi się zatracać, za każdym razem kiedy do niej powracam, potrafi dogłębnie zawładnąć  myślami, jeszcze na długo po przewróceniu ostatniej kartki.


Myślę, że w pewien sposób utożsamiam się z Holdenem, choć tak wiele nas różni. Coś jednak działa na mnie jak magnes. Może to jego niezwykła bezpośredniość, może lekkość z jaką mówi o sprawach zdecydowanie ciężkiego kalibru, może jego prawdziwość i autentyczność w  pełnym kłamstwa i rozczarowań świecie? Całe to ścieranie się ideałów z rzeczywistością, nieudolne próby znalezienia swojej roli w świecie, sprawiają że stajesz się Holdenem. Jesteś buszującym w zbożu. Szukasz swojego miejsca tu i teraz.



Mnie „Buszujący” dał coś, czego nie znalazłam nigdzie indziej – poczucie pewnego rodzaju bezpieczeństwa i ulgi, że w poszukaniu prawdziwego „ja” tak naprawdę nie jest ważny sam wynik, bo jego możemy nie odkryć, lecz cała ta droga, którą przebędziemy, wszystkie te doświadczenia o które staniemy się bogatsi. Rozwiał też wszelkie obawy, czy warto w ogóle w tą drogę wyruszać. Dzięki temu nabrałam pewności, że aby zrozumieć, musimy sami do tego dojść, jakkolwiek żmudne, nużące czy też trudne by to było. Myślę, że każdy ma swoją własną drogę i sposób na jej pokonanie. Tylko trzeba trochę „pobuszować”.


Źródło grafik: www.entertheroom.pl

piątek, 21 kwietnia 2017

"Początek księgi"

Dzisiaj, punkt jedenasta, na ulicy Bóżniczej, przy której podczas okupacji mieściło się radomskie getto, nastała cisza. Wszyscy zebrani - uczniowie VI LO imienia Jana Kochanowskiego – w ten sposób uczcili pamięć radomskich Żydów i włączyli się w Festiwal "Ślad" - 6. Spotkania z Kulturą Żydowską w Radomiu.




 „Jak co roku w tym miejscu chcemy przypomnieć tę nieistniejącą już radomską wspólnotę i uczcić jej członków jako obywateli, mających wkład w rozwój miasta i jako tych, których pozbawiono miejsca na tej ziemi” – tak o wydarzeniu mówił pomysłodawca i głównym organizator  happeningu „Początek księgi” Pan profesor Zbigniew Wieczorek.




Jeden z uczniów recytował wiersz Mordechaja Gebirtiga. Następnie każdy z uczestników kolejno przywoływał nazwiska – w tym roku na literę F, imiona, daty urodzenia, zawody i adresy radomskich Żydów. Pojedyncze nazwiska czytane chórem przypominały jeden wielki żałobny lament. Happening zakończył się złożeniem przez każdego uczestnika żółtego żonkila pod pomnikiem Żydów pomordowanych w getcie przez hitlerowców. Czemu żonkil? Żonkil stał się symbolem szacunku i pamięci dzięki Markowi Edelmanowi, który co roku, w rocznicę powstania składał pod pomnikiem Bohaterów Getta bukiet tych żółtych kwiatów.


Wszyscy rozeszli się w milczeniu. 

sobota, 1 kwietnia 2017

W ł a d z a – sztuka o władzy absolutnej

Siedemnastowieczna Francja. Pieniądze, intryga, walka o władzę i kobiety. W tych kilku słowach tkwi cała esencja „Władzy” w reżyserii Andrzeja Bubienia, powstałej na podstawie dramatu, współczesnego brytyjskiego pisarza Nicka Dear’a, o tym samym tytule.

- Przywołujemy czasy Ludwika XIV, dokładnie moment, w którym umiera kardynał Mazarin i Ludwik, jako młody chłopak, obejmuje rządy w państwie. Zaczyna je zmieniać, podporządkowywać sobie, doprowadza do tego, że (…) rodzi się państwo o zupełnie innym charakterze, bardziej absolutystyczne, bezwzględne, podporządkowane jednemu człowiekowi. To historia autentyczna, wszystko, co Nick Dear zawarł w niej, jest wyciągnięte z pamiętników, wspomnień, ze znajomości historii Francji. To fascynujące, bo opowiada o prawdziwych ludziach - opowiada Andrzej Bubień, reżyser spektaklu.


Historia ta choć ubrana jest, poprzez epokę, w wyjątkową, wizualną otoczkę – kostiumy, scenografia – jest historią ponadczasową, dającą możliwość opowiedzenia o współczesności, mimo sprecyzowanych i zwizualizowanych ram czasowych wydarzeń, gdyż żądza władzy towarzyszy ludziom od zawsze – zaczynając od starożytnych plemion po dzisiejszą scenę polityczną. I mimo tej powtarzalności, schematyczności zachowań, niczego nas to, niestety, nie uczy, jakkolwiek straszne i paradoksalne by nam się to wydawało.  Pojawia się więc pytanie: to spektakl historyczny czy może opowieść o współczesności, tylko w kostiumach?

W sztuce mamy rywalizację dwóch głównych postaci: Ludwika XIV i Mikołaja Fouquet’a. Choć łączą je interesy, to dzielą pokolenia. Ich charaktery są wyraźnie zarysowane, a zwinna fabuła naszpikowana nieznanymi faktami zdecydowanie zaciekawia odbiorcę. Nick Dear, jakby nieświadom zasług Ludwika XIII na polu modernizacji rządów, kreśli niemalże katastroficzną wizję Francji w ruinie: nigdzie grosza zaś wszędzie korupcja. Nikt nie traktuje więc zapowiedzi jego następcy poważnie, co więcej, nikt nie wierzy, że uda się mu zaprowadzić w kraju porządek. Jednak przewrotnie to królik przechytrza wilka: Ludwik rozpoczyna misterną intrygę, która ma na celu wyeliminowanie finansisty i odzyskanie pełni władzy. Fouqet traci grunt pod nogami, a donosy o przypuszczalnych defraudacjach i wmieszanie się w miłosne intrygi tylko skracają czas do wydania ostatecznego wyroku. 



„Władza” została zrealizowana z niezwykłym rozmachem. Na wielkie brawa zasługują choćby spektakularne kostiumy wszystkich postaci – wzorowane na epoce Ludwika XIV i pomieszane z współczesną awangardą. Nietrudno także spostrzec, że każda z postaci  posługuje się wyjątkowymi dla siebie gestami – co wpłynęło na niezwykłość i wyrazistość ich osobowości.

„Każda z postaci ma swój kod mowy ciała, którym się posługuje. Pracowaliśmy nad tym dość długo” - zdradza Bubień.

Również gra aktorska była na niesamowicie wysokim poziomie. Mistrzowsko wypadł Łukasz Stawowczyk jako Ludwik XIV, ukazał całą złożoność postaci – od beztroskiego młodzieńca po poważnego i zdecydowanego władcę absolutnego. Mocne wrażenie wywarła na mnie gra Jarosława Rabendy jako Foqueta. Jego wielowymiarowa przemiana od sprytnego i przebiegłego po zhańbionego i upokorzonego człowieka, wszystkie gesty, mimika – po prostu majstersztyk.

Myślę, że „Władza” spodoba się szczególnie tym, którzy cenią teatralną wystawność i mistrzowską grę aktorską. Jest niebywale dobrze skrojoną lekcją, mówi nie tylko o władzy w sensie bezpośrednim, ale także o władzy człowieka nad człowiekiem, pieniądza i pożądań nad nami. Tylko czy tym razem coś z niej wyniesiemy? 

{ B i b l i o g r a f i a }
www.encyklopediateatru.pl

www.teatr.radom.pl

czwartek, 30 marca 2017

Carmen. Bella Donna (Teatr Bagatela)

„Nie warto chodzić. Jeśli już się pójdzie, nie warto słuchać. Jeśli się słucha, nie warto o tym pisać. Jeśli się napisze, nie warto drukować. Jeśli się wydrukuje, nie warto czytać. Jacyś ludzie się nauczyli tego na pamięć. Dziwne. Wstyd”.

- Antoni Słonimski 

sobota, 4 marca 2017

Powidoki

P o w i d o k i  to kontury obrazu, pozostające przed oczami po wpatrywaniu się w źródło intensywnego światła, czy też kształty, które zachowujemy w pamięci po długim oglądaniu danego przedmiotu. Myślę, że powidokami można nazwać także ostatni film Wajdy – przedstawia on zarys sylwetki zapomnianego artysty, złożony ze zlepków relacji. Jest to opowieść o wewnętrznej potrzebie wolności, o niezłomności i walce – o swoje przekonania i wartości. "Powidoki" to jednak nie tylko portret antykomunistycznego buntownika, lecz także wyraz uznania złożony przez jednego artystę drugiemu i bardzo aktualna opowieść o cenzurze.

Znalezione obrazy dla zapytania powidoki

Grudzień 1948 roku. W swoim skromnym mieszkaniu Strzemiński wpatruje się w płótno. Kiedy zamierza zacząć malować, nagle robi się ono czerwone. To za sprawą materiału, który przesłonił całe okno - na ścianę budynku wciągany jest portret Stalina na czerwonym tle. Artysta niszczy płachtę i tak w filmie zaczynają się jego problemy z władzą.

photo.title
Kadr z filmu

Wajda czyni nas świadkami pięciu ostatnich lat życia malarza i profesora łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, teoretyka sztuki i pedagoga, redukując opowieść wyłącznie do jego niezłomnej walki z socrealizmem. Jego relacje z bliskimi ujawniają się między wierszami – heroiczną sylwetkę bohatera przełamują kolejne sceny rozmów z córką, którą rani on swoją obojętnością i lekceważeniem. Bogusław Linda – odtwórca głównej roli – w pełni wykorzystał szansę, by przypomnieć o sobie i swoim talencie. Jego gra aktorska jest godna najwyższego uznania – to co działo się w jego oczach, sposób w jaki się poruszał, świadom ułomności swojego bohatera, jak ujmująco przykrywał te dysfunkcje, jak każdy inteligent, żartem. Potrafił stworzyć subtelną, emocjonalną kreację. Strzemiński portretowany jest w dużej mierze podczas malowania tytułowych powidoków (prób uchwycenia wrażeń optycznych, powstałych wskutek spojrzenia w słońce). Było to zapewne zamierzone działanie – Wajda pragnął jak najbardziej przybliżyć nam – widzom – sztukę Strzemińskiego. Reszta wątków schodzi na drugi plan, podporządkowana głównej osi filmu: walce artysty – o byt, warunki do tworzenia przy kompletnym braku akceptacji dla swojej sztuki, a także o zwyczajne funkcjonowanie. Wajda widzi w Strzemińskim obrońcę artystycznych wartości, jedynego niezależnego, nieprzekupnego bohatera walki o wolność w sztuce.

Znalezione obrazy dla zapytania powidoki
Kadr z filmu

Najbardziej zaintrygowała mnie wyróżniająca się czołówka - współczesny i oryginalny element obrazu: geometryczne formy, jak z jednego z okresów w twórczości Strzemińskiego, płyną po ekranie wraz z napisami przez pierwsze kilka minut filmu. Na szczególną uwagę zasługuje także pięknie utrwalona zdjęciami Pawła Edelmana, migającą w tle, Łódź.

Znalezione obrazy dla zapytania powidoki kadry z filmu
Kadr z filmu


Ostatni film Andrzeja Wajdy to obraz, który wywołuje u widza współczucie, ale także współodczuwanie cierpienia. Jest w nim okrucieństwo i beznadziejna szarość czasów stalinizmu. „Powidokami” reżyser po raz kolejny, i ostatni, wyraża sprzeciw przeciw reżimom totalitarnym i ich polityce. Oddaje hołd artyście, który nie ugiął się i zapłacił za to najwyższą cenę. 

poniedziałek, 20 lutego 2017

moja m u z y k a

{ CLAIR DE LUNE }

Claude Debussy był muzykiem niezwykle utalentowanym, cechującym się doskonałą techniką. Potrafił komponować zarówno dzieła rozbudowane (np. opera „Popołudnie fauna”), jak i wspaniałe miniatury. Posługiwał się także formami wokalnymi, w których wykorzystywał współczesną sobie francuską poezję (m.in. Verlaine’a). W jego twórczości bardzo mocno widoczne były wpływy muzyki orientalnej. W swoich listach wielokrotnie podkreślał, iż dąży do odnalezienia w muzyce czegoś nowego, dotychczas jeszcze nieznanego. Debussy stosował często różnego rodzaju eksperymenty, które niekoniecznie dobrze wpasowywały się w ówczesne czasy i modę.

Claude Debussy

Jego utwór zatytułowany „Wiosna” został zrecenzowany jako dzieło artysty o widocznej tendencji do nietypowych rozwiązań. Również w tym artykule po raz pierwszy użyto terminu „impresjonizm” w odniesieniu do muzyki, co przyczyniło się do wyodrębnienia się całego nurtu.
Światło księżyca (Clair de Lune) Claude’a Debussy’ego to niezwykle nastrojowa kompozycja fortepianowa, trzecia część Suity bergamaskiej - cyklu utworów na fortepian, na który składają się także: Preludium, Menuet i Passepied.  Suita została napisana w 1888, lecz wydana dopiero w 1903 roku. To utwór znaczący dla światowego rozwoju muzyki oraz wizytówka twórczości Debussy'ego. Tytuł Światło księżyca pochodzi z wiersza Paula Verlaine’a. Jest jednym z trzech fortepianowych utworów „księżycowych” Debussy’ego. Początkowo utwór ten miał nosić tytuł Parada sentymentalna.

Clair de lune to najsłynniejsza część całej suity, często grywana jako samodzielny utwór – uważana jest za manifest impresjonizmu w muzyce i jest jedną z najpopularniejszych kompozycji Debussy'ego. Pojawia się m.in. w filmach Fantazja, Ocean's Thirteen, Pokuta, Siedem lat w Tybecie, Frankie i Johnny oraz Zmierzch, gdzie główny bohater wampir Edward gra ukochanej Belli właśnie Clair de lune.


„Muzyka zaczyna się tam, gdzie słowo jest bezsilne – nie potrafi oddać wyrazu; muzyka jest tworzona dla niewyrażalnego.” 
– Claude Debussy



{ TO BUILT A HOME }

Zespół The Cinematic Orchestra powstał w 1999 roku w Wielkiej Brytanii. Jego założycielem i głównym członkiem jest Jason Swinscoe. Już pierwsza płyta - Motion przyniosła zespołowi duża popularność i uznanie krytyków. Potwierdzeniem tej opinii było zaproszenie zespołu do występu na żywo podczas prezentacji dorobku i jednocześnie ceremonii wręczenia nagrody Lifetime Achievement Stanleyowi Kubrickowi podczas Director's Guild Awards. Jeszcze większy rozgłos zespół zdobył dzięki nowemu soundtrackowi do rosyjskiego filmu niemego z 1929 roku – Człowiek z kamerą. Sam zespół jest wyjątkowy. Poszukuje i tworzy niesamowitą aurę potrafiącą zachwycić odbiorcę.

The Cinematic Orchestra słyną ze stylowego połączenia jazzowej improwizacji i elektronicznych eksperymentów.

The Cinematic Orchestra

Za każdym razem gdy słyszę pierwsze takty - partię fortepianu w „To Build A Home” – utworu pochodzącego z wydanego przez The Cinematic Orchestra w 2007 roku albumu Ma Fleur – po mojej skórze przebiega dreszcz, a przez głowę przelatują setki myśli, obrazów i wspomnień. Utwór ten jest pełen emocji, narastających z każdym następnym dźwiękiem. To Built a Home stopniowo rośnie, brzmienie nawarstwia się, pojawia się coraz więcej dźwięków. Można zinterpretować go jako metaforę życia. Zespół stopniowo buduje napięcie w utworze, wprowadzając kolejne instrumenty, ich złożoność i harmonię, intryguje niezwykłym tekstem, by zakończyć  słowami „A teraz nadszedł czas by odejść i obrócić się w pył...” rozluźniając każdy mięsień w ciele słuchacza. Jest to niezwykle piękny utwór, a wsłuchując się w magnetyzujące dźwięki fortepianu odpływamy w zupełnie inny świat… Za to właśnie kocham muzykę.

„(…) Nie myślę o piosence w klasyczny sposób, nie traktuję jej jako utworu muzycznego. Traktuję to bardziej jako formę sztuki, którą można zinterpretować wieloma środkami (…)”
– Jason Swinscoe, założyciel i lider The Cinematic Orchestra.

{ Bibliografia }
ninateka.pl
brandnewanthem.pl
jazzsoul.pl

sobota, 28 stycznia 2017

Ślub

 „Człowiek jest poddany temu, co tworzy się „między” ludźmi i nie ma dla niego innej boskości jak tylko ta, która z ludzi się rodzi.” – W. Gombrowicz

W styczniowy wieczór po raz kolejny odbyłam niecodzienne spotkanie z twórczością Witolda Gombrowicza, tym razem był to spektakl w reżyserii Mikołaja Grabowskiego na podstawie jednego z najwybitniejszych dramatów w polskiej literaturze – „Ślubu”. Jest to niezwykła opowieść o lękach dzisiejszego młodego człowieka, który - wkraczając w życie w poczuciu panującej wokół anarchii i niepewności jutra - buntuje się przeciw zastanej rzeczywistości. Sam nie wie, czy poddać się światu czy też walczyć o lepszą teraźniejszość. Sztuka ta, obnaża wszelkie zasady ludzi w relacjach z innymi, odzierając ich z młodzieńczych ideałów, ukazuje kreowanie się systemów totalitarnych.
Wszystko co dzieje się na scenie jest jedynie snem Henryka, w role którego wcielił się  Łukasz Stawowczyk, gdyż w rzeczywistości bohater jest na froncie w północnej Francji. Młodzieniec kolejno spotyka Władzia – swojego przyjaciela, rodziców, Pijaka, Biskupa i Manię, z którą chce się ożenić. Henryk jest rozdarty wewnętrznie, zdaje się nie wiedzieć co myśleć, a kolejne postacie, będące projekcją jego umysłu, prezentują skrajne postawy. Wszystko, łącznie z tytułowym ślubem, nabiera innego, nowego znaczenia. Spektakl zdecydowanie nie jest łatwy do opisania. Na scenie wiele się działo. Wydarzenia toczące się w dramacie reżyser umieścił w hangarze (schronie?) – metalowej konstrukcji autorstwa Katarzyny Kowalczyk – miejscu, które zdecydowanie kojarzy się z wojną.
W ,,Ślubie" poruszono wiele ważnych kwestii: relacje międzyludzkie i ich wpływ na jednostkę, próbę znalezienia własnej drogi życiowej, pojęcie religii i Boga, ale przede wszystkim moralność. Ciekawą kwestią, wartą zarazem poruszenia jest kategoria sztuczności. Nie tylko słowa i dialogi są sztuczne (celowe zamierzenie pisarza), ale co ważne „sztuczność” pojawia się jako przedmiot refleksji głównego bohatera.  
Mikołaj Grabowski uważa, że „Ślub” w polskiej dramaturgii jest rzeczą najtrudniejszą do zrobienia. – To jest taki sztandarowy utwór Gombrowicza i w literaturze XIX i XX wieku należy do pięciu najlepszych polskich sztuk teatralnych.  Reżyser wyjaśnia, że spektakl ten jest wyzwaniem również dla aktorów. - Gombrowicz weryfikuje aktorów w sposób straszliwy. Każdy fałsz jest totalnie słyszalny, ponieważ gra w Gombrowiczu polega na pewnym kreowaniu postaci w tym sensie, że każdy jest odpowiedzialny sam za siebie - mówi.

Spektakl w reżyserii Mikołaja Grabowskiego był mocny i współczesny. Myślę, że powstały w 1953 roku „Ślub” nie jest sztuką jednoznaczną ani też w pełni zrozumiałą. Ktoś powiedział, że dramat ten zawiera nieskończoną ilość „otwartych drzwi”…



sobota, 14 stycznia 2017

piątek trzynastego

Piątkowe popołudnie 13 stycznia spędziłam na wystawie Tomasza Sikorskiego "Free Energy" w Mazowieckim Centrum Sztuki Współczesnej "Elektrownia". Dostępnych było wiele prac artysty z lat 1976-2016. Głównie były to obrazy, instalacje przestrzenne, grafiki i fotografie. Słowa FREE ENERGY można rozumieć jako "darmowa energia" bądź "uwolnić energię". To pierwsze odnosi się do darmowej dostępności sztuki, drugie jest funkcją sztuki. Wystawa nie ma żadnego porządku ekspozycji, ani wyznaczonego kierunku zwiedzania. Niektóre elementy wystawy celowo nie są podpisane.





Kilka słów o artyście: Tomasz Sikorski urodził się w 1953 r. w Warszawie. Studiował na Wydziałach Rzeźby i Architektury Wnętrz w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Jest to artysta wszechstronny – używa różnych środków i technik. Zajmował się też filmem oraz fotografią artystyczną i dokumentalną. Sikorski pisze również teksty o sztuce współczesnej. Wydał m.in. książki: "Pracownia Dziekanka 1976 - 1987", "Dzieło sztuki jako koan", album (z M.Rutkiewiczem) "Graffiti w Polsce 1940 - 2010".




Słowa autora o wystawie: „Zapraszam do meandrowania po zawiłych przestrzeniach FREE ENERGY. Najlepiej w samotności, bo tylko wtedy można odłączyć się od siebie. Nie staraj się zrozumieć. Po prostu błąkaj się bez celu i patrz. Widzenie i wiedzenie są tak blisko siebie, że czasem stają się tym samym”.


"NOW"


Co szczególnie utkwiło mi w pamięci? Zdecydowanie była to instalacja „your country name?”. Jest to jakby obozowisko, stworzone z ułożonych w szałasy obrazów i szmat. W rogu sali zrzucony został stos ubrań, a pod stopami odwiedzających na betonowej podłodze zauważyć można było niebieskie koła z napisem „escape” (z ang. ucieczka). Instalację tę można zinterpretować w wieloraki sposób. Myślę, że głównie odnosi się ona do problematyki uchodźstwa, bezdomności. Niebieskie koła najprawdopodobniej odzwierciedlają dążenie uchodźców do ucieczki do lepszego świata, lepszej przyszłości przed niebezpieczeństwami przeszłości. Stos ubrań – jako stos nawarstwiających się problemów ludzi bezdomnych, bez własnego „swojego” bezpiecznego miejsca na ziemi. Szałasy zaś zinterpretować można jako nietrwałość bytu, z jaką spotykają się uchodźcy - nie dają ochrony przed niebezpieczeństwem ani warunkami pogodowymi, są tymczasowe, prowizoryczne. Myślę, że właśnie takie instalacje najbardziej otwierają umysł odbiorcy i tak intrygują, że wręcz zmuszają do szerszego zgłębienia się w ich sens i problematykę. Ta awangarda w sztuce współczesnej pozwala dotrzeć do widzów w każdym wieku.


"your country name?"


Tomasz Sikorski zaleca zwiedzanie ekspozycji w samotności. Oglądając wystawę w towarzystwie zazwyczaj poddajemy się „ciśnieniu” innych widzów. Staramy się na przykład wypaść inteligentnie, popisujemy się swoją wiedzą, czy elokwencją - przekonuje Tomasz Sikorski. - Nie potrafimy uwolnić się od samego siebie. A w obcowaniu ze sztuką to bardzo ważne, żeby móc pozbyć się przyzwyczajeń i nawyków.




poniedziałek, 2 stycznia 2017

Ninateka

Chciałbyś odbyć szeroko rozumiane spotkanie z kulturą – obejrzeć spektakl, bajkę z lat twojego dzieciństwa, posłuchać wywiadów, koncertów i wiele więcej, nie wychodząc nawet za próg własnego domu?  Jest to możliwe dzięki Ninatece – internetowemu skarbcowi kultury, na którym znajdziesz najciekawsze propozycje multimedialne, filmowe, literackie, muzyczne czy też teatralne.
Interpretacja wiersza Wisławy Szymborskiej „Wielkie to szczęście” w wykonaniu Olgi Sawickiej, która  jest fragmentem drugiego odcinka audycji O szczęściu i nieszczęściu (1996) i jako pierwsza zwróciła moją uwagę podczas przeglądania Ninateki. Pochodzi ona z cyklu audycji Polskiego Radia „Finezje literackie” poświęconego znanym przedstawicielom świata literatury oraz zjawiskom literackim. W poszczególnych odcinkach możemy poznać znanych twórców słuchając fragmentów utworów, niekiedy w ich własnym wykonaniu, oraz poprzez wypowiedzi osób, które ich znały, cytowane fragmenty listów, komentarze krytyków i historyków. Interpretacja Olgi Sawickiej jest poruszająca i bardzo szczera, a wiersz mistrzyni poezji Wisławy Szymborskiej skłania do przemyśleń odnośnie wielu ważnych życiowych kwestii. „Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie, na jakim świecie się żyje”…
„Karaluch” to zabawna animacja z 2006 roku w wykonaniu Piotra Milczarczyka – absolwenta Państwowej Szkoły Wyższej Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi - która z przymrużeniem oka opowiada o budowie, odmianach, nawykach jedzeniowych, stylu życia i romansach tytułowych bohaterów. Narrator rozpoczyna swoją opowieść od tego, ze znanych jest aż 3500 gatunków karaluchów! Zaś karaczan prusak pochodzi prawdopodobnie z Azji, skąd został rozprzestrzeniony na cały świat wraz z produktami lub na opakowaniach, zje on nawet klej roślinny, a bodźce świetlne odbiera całą powierzchnią ciała. Co ciekawe, autor mieszkał w budynku z karaluchami i nigdy z nimi nie wygrał, być może to zainspirowało go do stworzenia tej zabawnej animacji.

Animacja Agaty Gorządek  „Epizod” to metaforyczny obraz choroby psychicznej.  Akcja rozpoczyna się, gdy do samotnego i pogrążonego w smutku bohatera przychodzi czerwony gołąb. Już po chwili stado ptaków zawłada umysłem bohatera. Chory  zostaje poddany leczeniu szpitalnemu, które jednak nie niszczy do końca jego świata fantazji. Po zabiegu część wizji opuszcza bohatera, lecz tylko na krótki czas. Czerwony gołąb pojawia się z powrotem, a wraz z nim całe stado ptaków, jednak tym razem szarych. Jedyne co zmieni się w jego widzeniu rzeczywistości po zabiegu to kolor. Szarość ostatecznie zdominuje jego życie, zaś czerwień - symbol miłości i silnych emocji - pozostanie ukryta na zawsze. Stan bohatera podczas animacji oddają przede wszystkim dynamicznie zmieniające się dźwięki, ale także zachowanie ptactwa. Animacja kończy się inwazja szarych ptaków co wskazuje na to, ze bohater nigdy do końca nie uwolni się od swoich obsesji. To dzieło Agaty Gorządek zostało nagrodzone na Międzynarodowym Festiwalu Animacji „ReAnimacja”.